Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   54
                   

Jacek "AloneMan" Marciniak


Integralną częścią branży gier komputerowych są wersje demonstracyjne poszczególnych tytułów. Mają one zachęcić graczy do zakupu pełnej wersji, a więc są pewnego rodzaju reklamą, ale taką, którą potencjalny klient naprawdę chętnie obejrzy.



Historia okrojonych wersji gier sięga już lat 80. Wówczas właśnie do zachodnich pism takich jak Crash czy Sinclair User zaczęto dołączać kasety z oprogramowaniem. Początkowo stawiano na programy czytelników czy pełne wersje tytułów kilkuletnich, ale szybko producenci oprogramowania odkryli, że w ten sposób można także promować nowe gry. Zaczęło się od zwykłych zdjęć z nowości wydawniczych, które jednak szybko przekształciły się w pełnoprawne wersje demonstracyjne tj. takie, w które można pograć. Ten sposób reklamowania nowych hitów był o wiele lepszy niż zwykłe reklamy umieszczane na stronach pism o grach, gdyż naprawdę zachęcał do zakupu pełnej wersji. W końcu gdy ktoś zaczyna grać i kończy pierwszy poziom, to chce więcej, a to może mu dać dopiero finalny produkt. Tak było oczywiście na zachodzie, bo w Polsce nikt się nie przejmował demami. Gdy kogoś nachodziła ochota na jakąkolwiek grę, to po prostu szło się na giełdę i kupowało pełną wersję, która kosztowała grosze. Do nas okrojone wersje dotarły mniej więcej w połowie lat 90, gdy to pojawiły się pierwsze magazyny z płytami. Początkowo były to tytuły zachodnie np. PC Games czy PC Gamer, które można było kupić różnymi kanałami. Był to okres wprowadzania technologii CD-ROM i każdy chciał wypróbować nowo kupiony napęd, a że nie było rodzimych czasopism z płytkami, to ludzie kupowali zagraniczne. Tam właśnie można było znaleźć dema takich hitów jak DOOM, ALLADIN czy NEED FOR SPEED. To nic, że wcześniej i tak większość ludzi miała pełne wersje – grunt, że gracze poznali czym są wersje demonstracyjne.
Później wszystko potoczyło się już z górki. Najpierw pojawił się CD-Action, potem płytki zaczął dołączać Secret Service, a później niemal wszystkie pozostałe pisma. Rozpoczęła się prawdziwa wojna, kto zamieści lepsze dema (pełnymi wersjami raczej się nie zajmowano) i tym samym zdobędzie więcej czytelników. W drugiej połowie lat 90 okrojone wersje były już trwałym elementem rynku.

DŁUGIE CZY KRÓTKIE?
Wersje demonstracyjne gier są inaczej traktowane przez producentów, a inaczej przez samych graczy. Dla tych pierwszych są one sposobem reklamy gry, jak już wspominałem o wiele bardziej skutecznym niż reklamy klasyczne. Gracze jednak patrzą na dema, jako na możliwość kontaktu z grą, ale niekoniecznie na zachętę do zakupu pełnej wersji. Wiele osób nie ma dużo czasu na granie i często ich kontakt z nowościami ogranicza się wyłącznie do tych „reklam”. Tacy ludzie ukończoną jeden czy dwa poziomy i mają dość, po prostu nie potrzebują więcej.
Producenci już dawno zauważyli, że dema nie mogą być zbyt duże. Swego czasu znanym przypadkiem była gra BIG RED RACING – zwariowane wyścigi samochodowe. Demko naprawdę spodobała się graczom i firma liczyła na sukces, wydając po pewnym czasie pełną wersję. Tymczasem wyniki sprzedaży okazały się nie tak duże jak oczekiwano, a to z powodu pozostawienia w demie trybu multiplayer. Podobny los spotkał UBIK, który choć był grą bardzo dobrą, to jego wersja demonstracyjna oferowała takie możliwości, że tylko prawdziwi fani gatunku kupili finalny produkt. Nie zawsze jednak długie demo musi oznaczać porażkę producenta. Często gracze patrzą na takie gry łaskawym okiem i chwalą twórców, że nie bali się pokazać światu czegoś więcej. Przecież wersje demonstracyjne DUKE NUKEM 3D czy QUAKE oferowały całe epizody, a mimo to nie ma chyba gracza, który nie widziałby pełnych wersji tych tytułów.
Jednak strach przed zbyt małym okrojeniem gry powoduje, że producenci często wypuszczają dema tak małe, że praktycznie nic one nie dają. Przykładem seria FIFA stajni EA SPORTS, która od lat pozwala graczom na rozegranie jednej połowy meczu, i to w dodatku w najkrótszym wymiarze czasowym. Tymczasem nie sposób rzetelnie ocenić jakiegokolwiek tytuły, po dwuminutowym kontakcie. Podobnie niewielkie dema mają zazwyczaj różnego rodzaju wyścigi. Pozwalają one na przejazd po jednej trasie jednym samochodem, co również nie pozwala wyrobić sobie zdania o grze.

TRZEBA COŚ UKRYĆ
Częstą praktyką twórców gier jest umieszczanie w demie najlepszego poziomu z pełnej wersji. Wówczas gracz narobi sobie smaku i kupi tytuł, który zapowiadał się świetnie, a w rzeczywistości okazał się co najwyżej przeciętny. Tak było moim zdaniem np. w THIEF, gdzie pierwszy poziom nie zapowiadał tego, co nastąpi później. Na początku było ciekawie – średniowieczny zamek, strażnicy i skradanie się po korytarzach. Ktoś kto pod wpływem tego jednego etapu kupił grę mógł się jednak srodze rozczarować, bo dalej robiła się z tego jakaś opowieść z zombiakami, truposzami itp. Krótko mówiąc zamiast klimatycznej gry powstała zwykła farsa. Ten klimat mógł komuś odpowiadać, ale skoro przez większość gry panował taki właśnie nastrój, to twórcy mogli umieścić w demie któryś z późniejszych poziomów. Ale nie, bo przecież wówczas mniej osób kupi pełną wersję...
Nie jest również tajemnicą, że inaczej robi się dema gier sportowych, a inaczej strategicznych. Każdy gatunek ma jakby swoje ustalone zasady, co do tego jak powinna wyglądać wersja reklamowa. I tak dla przykładu: pinballe zwykle mają kilkuminutowe ograniczenie czasowe, mordobicia po dwie postacie, gry przygodowe jeden epizod itd. Po wielu latach obcowania z demami można bez uruchamiania stwierdzić ile pokażą twórcy. Jedynie od czasu do czasu zdarzają się chlubne wyjątki, gdzie demo pozwala na sporo godzin spędzonych przed monitorem.

GRAĆ CZY NIE GRAĆ...
...oto jest pytanie. Z jednej strony demo jest przecież reklamą – bardziej przystępną odbiorcy, ale jednak reklamą. I to w dodatku taką, za którą płaci nie producent gry, ale my, w momencie kupowania pisma z płytą czy ściągania danych z sieci. To prawie tak jakbyśmy musieli płacić za oglądanie reklam w telewizji. Napisałem „prawie” bo jednak istnieje pewna zasadnicza różnica. Oglądając zwykłe reklamy jesteśmy jedynie biernymi odbiorcami, zaś grając w dema gier, możemy poczuć ich prawdziwy smak. Bliżej jest więc im do promocji organizowanych w supermarketach, gdzie za darmo można łyknąć soku czy zjeść kawałek czekolady. W ten sposób możemy sobie wyrobić pewne zdanie na temat końcowego produktu. Jak dowiodłem powyżej, zdanie niekoniecznie właściwe, ale jednak zawsze własne. Osobiście bowiem chyba nie kupiłbym gry opierając się jedynie na recenzjach innych, wpierw musiałbym sam obejrzeć dany produkt, a nie ma ku temu lepszej okazji, jak właśnie wersje demonstracyjne.

Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   54